Zbyt wiele nocy śniłem odkrywcze wyprawy
Wśród czterech nienawistnych ścian swojego domu:
Roiłem brzeg daleki, nie znany nikomu,
A łkałem, gdym się ze snu obudził dla jawy...
(urywek z tomiku "Dzień duszy")
czwartek, 4 czerwca 2015
30- Puchar mojego serca
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje,
O, z jak niezmierną trwogą niosę je przez życie!
Omijam drogę, którą torują przeboje,
Omijam ścieżki, gdzie grozi rozbicie!
Bo z takim trudem dałem mu ciszę ukojną,
Z takim trudem zdobyłem dla niego ostoję,
Przystań dla umęczonych milczącą, spokojną
O, jak ostrożnie niosę ciche serce moje.
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu,
O, jak z nim trwożnie stąpam wśród drogi mej cichej,
Z dala od uczt, gdzie pośród płomiennego szału
Biesiadnicy trącają w wezbrane kielichy!
Gorycz rysę pęknięcia wyżarła w nim wieczną,
A z takim trudem, długo cierpliwie, pomału
Napełniałem go winem łez, mą krwią serdeczną
O, jak ostrożnie niosę mój puchar z kryształu!
29- Czekałem myśli życia
Czekałem myśli życia, co przyjść do mnie miała
Smutna wielkością swoją i wielka swym smutkiem.
Miała mi buchnąć złotem błyskawicy krótkiem
I, schwytana mym wzrokiem, jak świszcząca strzała
Uwięznąć w mojej głębi. Wiedziałem, że we śnie
Zwykła się zjawiać ludziom, kiedy nieprzytomni
Nie baczą, strażowania czujnego niepomni,
Jak zapłonie i zgasłszy już więcej nie wskrześnie.
Długo, niezłomnie stałem wytrwale na straży…
Aż znużonego zmorzył dziś nocą sen wraży…
Była… Przez sen słyszałem… Szumiała skrzydłami…
Oto po nocy dzikiej obłędnymi snami,
Nikczemny, nędzny budzę się z rozpaczy szałem,
Że chwilę życia mego największą przespałem!
Z tomiku "Sny o potędze"
Smutna wielkością swoją i wielka swym smutkiem.
Miała mi buchnąć złotem błyskawicy krótkiem
I, schwytana mym wzrokiem, jak świszcząca strzała
Uwięznąć w mojej głębi. Wiedziałem, że we śnie
Zwykła się zjawiać ludziom, kiedy nieprzytomni
Nie baczą, strażowania czujnego niepomni,
Jak zapłonie i zgasłszy już więcej nie wskrześnie.
Długo, niezłomnie stałem wytrwale na straży…
Aż znużonego zmorzył dziś nocą sen wraży…
Była… Przez sen słyszałem… Szumiała skrzydłami…
Oto po nocy dzikiej obłędnymi snami,
Nikczemny, nędzny budzę się z rozpaczy szałem,
Że chwilę życia mego największą przespałem!
Z tomiku "Sny o potędze"
wtorek, 2 czerwca 2015
28- Natchnienie
Po moich marzeń niebie,
Po moich uczuć łunach
Ja przeprowadzę ciebie,
Jak melodię po strunach.
Podtrzymam cię poręczą,
Mostem nad snem i jawą,
Siedmiodźwiękową tęczą
I będziesz mą oktawą.
Uczujesz, jak cię wznoszą
Akordy ku wyżynie,
Aż bólem i rozkoszą
Rozpłyniesz się w wiolinie.
Ale z jakiego zdroja
Te górne biją tony,
To tajemnica moja.
Wstęp obcym wzbroniony. (zabroniony)
27- Rzeczywistość
Niewiara w miłość ma się wstydzi:
Oczy mi skrywa róż dwulistkiem.
Bowiem to, czego się nie widzi,
Istnieje przecie przede wszystkiem.
Szczęście przemija, jak dym ginie,
Nikną ułudy mgliste kraje.
Rzeczywistością jest jedynie
To, co po wszystkim pozostaje.
26- Musica prohibita
Kiedy noc natarczywa, a tak niedostępna,
Rozszerza w nieskończoność ciemności pierścienie,
Jak bezlitośnie kusi cię otchłań posępna,
Muzyka zakazana: nieludzkie milczenie.
Spośród na wieki niemej harmonii oprzędu
Wyrywa się jedynie westchnieniem okrutny
Dysonans, głuchy człowiek, arcydzieło błędu,
Który dostraja w sobie Bóg: słuch, absolutny.
25- Przebudzenie
Jakżem ciekawie rozszerzał źrenice,
Powstały z nocy, urodzony z cienia,
Pragnąc przeniknąć mroczne tajemnice,
Spragniony światła i głodny widzenia.
Lecz wciąż mi bielmo na oczach leżało,
Aż świat rozpłonął w ognia zawierusze
I serce moje ze zgrozy struchlało:
Człowieka-m ujrzał i człowieczą duszę!
Czemuś mi odjął ciemności Tobiasza,
W spełnieniu prośby zbyt skory aniele,
Którego dotyk śpiepotę rozprasza.
Bowiem przejrzawszy ujrzałem za wiele.
Powstały z nocy, urodzony z cienia,
Pragnąc przeniknąć mroczne tajemnice,
Spragniony światła i głodny widzenia.
Lecz wciąż mi bielmo na oczach leżało,
Aż świat rozpłonął w ognia zawierusze
I serce moje ze zgrozy struchlało:
Człowieka-m ujrzał i człowieczą duszę!
Czemuś mi odjął ciemności Tobiasza,
W spełnieniu prośby zbyt skory aniele,
Którego dotyk śpiepotę rozprasza.
Bowiem przejrzawszy ujrzałem za wiele.
24- Zdarzenie
Podarłem w gniewie białą kartę
I w piec rzuciłem cztery rymy,
Co się nie chciały sprząc uparte,
I bure z nich powiały dymy.
I gdy mnie otrzeźwiła proza,
Nagle z czarnego kałamarza
Strzeliła śnieżna tuberoza.
To się czasami w życiu zdarza.
I w piec rzuciłem cztery rymy,
Co się nie chciały sprząc uparte,
I bure z nich powiały dymy.
I gdy mnie otrzeźwiła proza,
Nagle z czarnego kałamarza
Strzeliła śnieżna tuberoza.
To się czasami w życiu zdarza.
23- Spokojne myśli
Spokojne myśli, pogodne czoło
Miewam na co dzień, jak i na święto.
- A cóż ty robisz, kiedy wokoło
Krzywdę i zbrodnie widzisz przeklęta? -
Gdy w krąg szaleją moce ciemności,
Zdradzieckie serca, dusze obłudne,
Śmieję się z gniewu, śpiewam ze złości.
Jakież to łatwe. Jakież to trudne.
22- Dziwaczny tum
W męczarni twórczej, w bólu natężonej mocy
Trawiony dzikim ogniem, z obłąkanym czołem,
W jeden kolos zlać chciałem nadludzkim mozołem
Kształty, barwy i dźwięki mych bezsennych nocy.
I niebywały jakiś kościół zbudowałem,
Przygniatający groźną potęgą ogromu!
Wewnątrz wzniosłem cyklopie posągi, ze złomu
Olbrzymich brył wydarte mego dłuta szałem!
Na ścianach pędzlem snów swych wypisałem dzieje.
Tam męka ma w dziwacznych orgiach barw jaśnieje,
A z organów głos płynie moich pieśni ciemnych.
Kto tu wejdzie, nie pojmie tych dziwów tajemnych,
A ja, co znaczą, odkryć nikomu nie umiem,
Bo twórca mowy własnej duszy nie rozumiem!
21- Massa-Carrara
Massa-Carrara
Ilekroć stopy wracają w swe ślady,
Zmarłej przeszłości wlokąc z sobą mary,
Zawsze tych samych miejsc -- o, gaje, sady! --
Wieczystą młodość łzą skrapia żal stary.
O, czasy marzeń, miłości i wierszy!
Błogosławione niech będą te wody,
Nad których morskim brzegiem po raz pierwszy
Płakałem dzisiaj z szczęścia, żem był młody.
20- Zmarszczka
Z dumą na czole, zda się, z marmuru wykułem,
Myślisz zapewne o mnie z żalem i wyrzutem,
Żem nie pojął twych spojrzeń i w spotkania rano
Minął cię, choć mieć mogłem bez granic oddaną.
Widzisz mię w wyobraźni, jak nad martwą księgą
Schylony, zimnej myśli zbroję się potęgą
Lub o północy stoję na wieży i w gwiazdy
Patrzący, chłodno badam ich wędrowne jazdy,
Zbywszy się wszystkich tęsknot, jak pustych omamień,
Z sercem skrzepłym, nieczułym i twardym jak kamień.
Nie przeczuwasz, że co dzień, o wieczornej porze,
W przystani cichej patrzę z tęsknotą na morze
I myślę: Oto wiosna przemija już druga,
Jak na tym wód zwierciadle drżała srebrna smuga
Po statku, co ją uwiózł krając gładkość toni
I zostawiając zmarszczkę wodzie i mej skroni.
19- Wysokie drzewa
O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa,
W brązie zachodu kute wieczornym promieniem,
Nad wodą, co się pawich barw blaskiem rozlewa,
Pogłębiona odbitych konarów sklepieniem.
Zapach wody, zielony w cieniu, złoty w słońcu,
W bezwietrzu sennym ledwo miesza się, kołysze,
Gdy z łąk koniki polne w sierpniowym gorącu
Tysiącem srebrnych nożyc szybko strzygą ciszę.
Z wolna wszystko umilka, zapada w krąg głusza
I zmierzch ciemnością smukłe korony odziewa,
Z których widmami rośnie wyzwolona dusza...
O, cóż jest piękniejszego niż wysokie drzewa!
18- Płótno żywota
Nie szukaj u mnie, młody bracie, nauk.
Choć bliscy, jakżeśmy sobie dalecy!
Na nic ci myśli mej nawyk czy nałóg,
Własnym gałganem musisz odziać plecy.
Jeśli ci zdaje się, gdy nagle wstanę,
Że coś wskazuję mądrym doświadczeniem,
Jest to ruch tylko, gdy przez się utkane
Płótno ze strachem mierżę swym ramieniem.
17- Harmonia
Miałem wielkie pogody i chmurne niewczasy.
Krok mój, zdobywczy niegdyś, zmienia się w obrończy,
Nie wróżą mi zwycięstwa me z czasem zapasy.
Zostaje prosta prawda, że wszystko się kończy.
Lecz chociaż zgasło lato i jesień wnet minie,
Zmierzch mi się nie uśmiecha w rozdźwięku udręce.
W sobie zestrajam sprzeczny ten świat, Apollinie,
Boś chyba po to tylko dał mi lutnię w ręce.
16- Ars Poetica
Echo z dna serca, nieuchwytne,
Woła mi: "Schwyć mnie, nim przepadnę,
Nim zblednę, stanę się błękitne,
Srebrzyste, przezroczyste, żadne!"
Łowię je spiesznie jak motyla,
Nie, abym świat dziwnością zdumiał,
Lecz by się kształtem stała chwila
I abyś, bracie, mnie zrozumiał.
I niech wiersz, co ze strun się toczy,
Będzie, przybrawszy rytm i dźwięki,
Tak jasny jak spojrzenie w oczy
I prosty jak podanie ręki.
15- Gdy czytać będziesz
Gdy czytać będziesz wieczorem te słowa
I skroń pochylisz nad zadumą zwrotki,
Wiedz, że w ich szarej prostocie się chowa
Czar tobie obcy, dla mnie dziwnie słodki.
Jak echa zgłuchłe, cienie chłodem skrzepłe,
Biorą na siebie wspomnień płaszcz żebraczy
Me łzy wstydliwe, mej krwi krople ciepłe,
Lecz wyglądały inaczej, inaczej...
14- Estetyka
Im wyżej arcydzieło ścigasz tajemnicze,
Widzisz, że kroczysz w wyższe li swej duszy ślady,
Która na olimpijski szczyt wdziera się blady,
By bogi stroić w swoje człowiecze zdobycze.
Im bardziej uszlachetniasz serce, tym oblicze
Sztuki twej bardziej prawe. Nie kuszą-ć bezłady.
Rzetelność gardzi gestem kłamstwa i przesady,
A smak twój w prawdzie jeno znajduje słodycze.
Uczucie powściągliwe przed snu jasnowidem
Jest jeno duszy twojej pięknym, męskim wstydem,
Zwartość dumą, prostota twej siły spokojem.
I oczy twe już zdrady złud się nie ulękną:
Wiesz, że rzecz jest prawdziwa wtedy, gdy jest
piękną,
A piękna szukasz w mądrem, dobrem sercu swojem.
13- Poszukiwacz tajemnicy
Oto tęsknotą wbił się w samo serce rzeczy,
Jako strzała pierzasta, by być dłonią znowu,
Która ma wyrwać pocisk i, jak łup połowu,
Wraz z nim zagadkę wydrzeć spod tajemnic pieczy.
Lecz głodny obcej treści, co od tysiącwieczy
Śpi wśród niedostępnego w ciemności pochowu,
Skryta pozorem niby tkania złotogłowu,
Dobył z ostrzem li kroplę własnej krwi człowieczej.
I opuszcza ramiona z zawodu bezsiłą:
Ach, nie znajdzie niczego, co by nim nie było,
Choć, jak górnik, za skarbem obcym światłu grzebie!
Bowiem jest bratem słońca, które w wód ciemnotę
Na dno zapuszcza ślecie swych promieni złote,
By wyłowić z każdego morza jeno siebie.
12- Upojenie
Wśród kwiatów, jak wśród dobrych i szczęśliwych myśli,
Olśniony pól wiosennych złotym widowiskiem,
Wyciągam ręce, jakbym chciał objąć uściskiem
Ziemię, która się modrym widnokręgiem kryśli.
Wonie kwiatów sprzysięgły się najsłodszym spiskiem,
By dusza ma upiła się rozkoszniej niśli
Lotem ptacy, co w niebie błękitnym zawiśli,
Sławiąc radość piosennym zachwytu wytryskiem.
Porwała się, porwała dusza ma w niebiosy,
Szybuje, krąży wirem, szaleje i śpiewa,
Wielbiąc kwiaty, wiatr, miłość, dal, uśmiech,
deszcz rosy:
Aż osłabła z rozkoszy, spada i omdlewa
Wśród kwiatów, kędy leżę w boskim śnie na jawie
I szczęśliwy jak plama słoneczna na trawie.
11- Smutek twórcy
Najwyższa rozkosz twórcy: w duszy doskonały
Sen widzieć piękna, co się doprasza żywota,
Krwią mu do głowy bijąc jak w spiżowe wrota,
By z niej na świat wyskoczyć jak kształt bóstwa
biały.
Lecz najstraszniejsza klątwa, co się spiętrza w
szały
Rozpaczy: kiedy bijąc w głaz ciosami młota,
Widzi, że ramię krótsze jest niźli tęsknota,
A skrzydeł nie ma glina, która rządzi ciały.
I przeto dusza twórcy smutna jest po wieczność,
Bo sama jest rozkazem twardym jak konieczność,
By tworzyć i rozwiewną marę wcielać w stałość.
Lecz przed ramieniem, co chce objąć bóstwa kibić,
Staje nieunikniony mur: niedoskonałość,
Kiedy mistrzowi winą najcięższą jest: chybić.
10- Przedśpiew
Czciciel gwiazd i mądrości, miłośnik ogrodów,
Wyznawca snów i piękna i uczestnik godów,
Na które swych wybrańców sprasza sztuka boska:
Znam gorycz i zawody, wiem, co ból i troska,
Złuda miłości, zwątpień mrok, tęsknot rozbicia,
A jednak śpiewać będę wam pochwałę życia -
Bo żyłem długo w górach i mieszkałem w lasach.
Pamięcią swe dni chmurne i dni w słońca krasach
Przechodzę, jakby jakieś wielkie, dziwne miasta,
Z myślą ciężką, jak z dzbanem na głowie niewiasta,
A dzban wino ukrywa i łzy w swojej cieśni.
Kochałem i wiem teraz, skąd się rodzą pieśni;
Widziałem konających w nadziejnej otusze
I kobiety przy studniach brzemienne, jak grusze;
Szedłem przez pola żniwne i mogilne kopce,
Żyłem i z rzeczy ludzkich nic nie jest mi obce.
Przeto myśli me, które stoją przy mnie w radzie,
Choć smutne, są pogodne jako starcy w sadzie.
I uczę miłowania, radości w uśmiechu,
W łzach widzieć słodycz smutną, dobroć chorą w
grzechu,
I pochwalam tajń życia w pieśni i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem i wprawny w cierpieniu.
9- Poczucie pełni
Wszystko, co we mnie trwożne, poddańcze, pokorne,
Zgniotłem brutalną, dziką pięścią wielkoluda,
Bom ubóstwił potęgi szalejącej cuda,
Orkany rozkiełznane, butne i niesforne!
I rozdzwoniłem serce swe w rozgrane tętno,
Rozbujałem swą duszę niezłomną i hardą
W pieśń mocy wielką, prostą, surową i twardą,
W pieśń burzy i swobody zuchwałą, namiętną.
Znalazłem siebie w wichrów rozuzdaniu ślepem,
W ryku gromu, co wstrząsa oceanów łożem,
W błyskawicy, co pomrocz rozdziera północną!
Teraz jestem bezbrzeżnym, wolnym, dzikim stepem!
Teraz jestem huczącym, rozpętanym morzem
I burzą gwiezdnych wirów potężną, wszechmocną!
8- Kowal
Całą bezkształtną masę kruszców drogocennych,
Które zaległy piersi mej głąb nieodgadłą,
Jak wulkan z swych otchłani wyrzucam bezdennych
I ciskam ją na twarde, stalowe kowadło.
Grzmotem młota w nią walę w radosnej otusze,
Bo wykonać mi trzeba dzieło wielkie, pilne,
Bo z tych kruszców dla siebie serce wykuć muszę,
Serce hartowne, mężne, serce dumne, silne.
Lecz gdy ulegniesz, serce, pod młota żelazem,
Gdy pękniesz, przeciw ciosom stali nieodporne:
W pył cię rozbiją pięści mej gromy potworne!
Bo lepiej giń, zmiażdżone cyklopowym razem,
Niżbyś żyć miało własną słabością przeklęte,
Rysą chorej niemocy skażone, pęknięte.
7- bogowie zmarli
Moc zbudziła w nim butę i dumny gniew wraży,
Iż nie ścierpiał nad sobą dłoni bóstw
ciemięskiej.
Wchodzi w świątynię, w sile swej potęgi męskiej,
By tych, co nad nim władną, postrącać z ołtarzy.
Czul swą wielkość i wiedział, że sam sobie starczy
Być bogiem światowładnym, bo moc w duszy chował.
I posągi potrzaskał, obalił na pował -
Nie padł grom z twarzy bóstwa skamieniałej, starczej.
Bogi zmarły... Powraca ku drzwiom świętokradca
I lęk go zdjął, że kiedy otworzy wierzeje,
Ujrzy świat przerażony... bo tam skonał Władca!
Przestwór w rozpacznym szale zgrozy skamienieje!...
Rozchyla drzwi... otwiera oczy trwogą mętne...
Patrzy: Wszystko, jak było... zimne... obojętne...
6- W przededniu
Usta twoje, dziewczyno, całowań łakome,
Śnią dziwy, co się własną trwożliwością płoszą...
Obietnicy ust męskich jeszcze nieświadome -
Czują, że jest im tajne coś, co jest rozkoszą...
Drżą tęsknotą za czarą słodyczy nieznanych,
Roztapiając swą bladość w krwi wrącej rumieńcu;
Żary pragnienia gaszą na ustach siostrzanych,
Bo im nie zakwitł jeszcze sen o oblubieńcu.
Lecz nim twe usta, ogniem pożądań bezradne,
Zwyciężone pragnieniem rozkoszy potężnym,
W nieprzytomnym szukaniu mdlejące, bezwładne,
Tkną ust mych całowaniem pierwszym, niedołężnym:
Chcę jak najdłużej patrzeć, jak się nasze obie
Dusze zmagają, liliom twym kradnąc biel skrycie...
Bowiem to najpiękniejsze, co znikome w tobie,
A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!
5- Sojusz miłości i wina
Uknowaliśmy z sobą przesłodkie umowy,
Co bardziej są kryjome niźli dal w zamroczy.
Noc ciemna wypytuje daremnie me oczy
O nowiny zamknięte w zatajeń okowy.
Czuwaniem dnia w bezsenną północ zapóźniony,
Jestem więzień twój... Słodkie jest moje
więzienie...
Noc całą twą urodą trudnię swe spojrzenie,
Bo przed snem mym nie kryją jej twych szat zasłony
W pijaństwie marzeń oczy me mają wesele...
A kiedy zasną - usta mam tobą gorące. - -
...Miłość sprawia, że mówią przez sen usta
śpiące...
Wargom w pamięć cię dają oczy-marzyciele.
Lecz i z warg nikt nie dojdzie umów śpiących skrycie
W mym śnie, któremu czar twój krasami się chwali..,
Bowiem powiedzą wszyscy, którzy podsłuchali,
Iżem jeno nadużył wina zbyt obficie...
Miłość każe w śnie mówić ustom niespokojnie:
"Daj mi się po swej woli i bądźże mi rada".
A choć kto usta, miłość mówiące w śnie, zbada,
Rzeknie jeno, żem winem uraczył się hojnie...
4- Sonet szalony
Włóczęga, król
gościńców, pijak słońca wieczny,
Zwycięzca
słotnych wichrów, burz i niepogody,
Lecę w
prześcigi z dalą i złudą w zawody,
Niewierny wszystkim prawdom i sam z sobą sprzeczny.
Pod gwiezdnym niebem w polu rozkładam gospody.
Snem i płaszczem
nakryty, śpię wszędzie bezpieczny.
U głowy
mej zatknięty kij, jak krzew jabłeczny,
Rodzi mi kwiat marzenia i owoc swobody.
Lekkomyślność śpi ze mną, płocha weselnica,
Sakwę,
gdziem mądrość chował,
przedarła psotnica...
W drodze szczęśliwiem zgubił swą mądrość znużoną.
Proszę
cię, duszo moja, bądźże mi szaloną,
Bo ukradłem
nadzieję gdzieś w karczmie przydrożnej!
Ciesz się
zgubą! Niech będzie przeklęty ostrożny!
3- Deszcz jesienny
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Wieczornych snów mary powiewne, dziewicze
Na próżno czekały na słońca oblicze...
W dal poszły przez chmurną pustynię piaszczystą,
W dal ciemną, bezkresną, w dal szarą i mglistą...
Odziane w łachmany szat czarnej żałoby
Szukają ustronia na ciche swe groby,
A smutek cień kładzie na licu ich miodem...
Powolnym i długim wśród dżdżu korowodem
W dal idą na smutek i życie tułacze,
A z oczu im lecą łzy... Rozpacz tak płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Ktoś dziś mnie opuścił w ten chmurny dzień słotny...
Kto? Nie wiem... Ktoś odszedł i jestem samotny...
Ktoś umarł... Kto? Próżno w pamięci swej
grzebię...
Ktoś drogi... wszak byłem na jakimś pogrzebie...
Tak... Szczęście przyjść chciało, lecz mroków się
zlękło.
Ktoś chciał mnie ukochać, lecz serce mu pękło,
Gdy poznał, że we mnie skrę roztlić chce próżno...
Zmarł nędzarz, nim ludzie go wsparli jałmużną...
Gdzieś pożar spopielił zagrodę wieśniaczą...
Spaliły się dzieci... Jak ludzie w krąg płaczą...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
Przez ogród mój szatan szedł smutny śmiertelnie
I zmienił go w straszną, okropną pustelnię...
Z ponurym, na piersi zwieszonym szedł czołem
I kwiaty kwitnące przysypał popiołem,
Trawniki zarzucił bryłami kamienia
I posiał szał trwogi i śmierć przerażenia...
Aż, strwożon swym dziełem, brzemieniem ołowiu
Położył się na tym kamiennym pustkowiu,
By w piersi łkające przytłumić rozpacze,
I smutków potwornych płomienne łzy płacze...
To w szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...
2- Kochać i tracić
Kochać i tracić, pragnąc i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie "precz!" i błagać
"prowadź!"
Oto jest życie: nic, a jakże dosyć...
Zbiegać za jednym klejnotem pustynie,
Iść w toń za perłą o cudu urodzie,
Ażeby po nas zostały jedynie
Siady na piasku i kręgi na wodzie.
poniedziałek, 1 czerwca 2015
1- Bunt jesienny
Gdzież jest ta wywalczona z mozołem pogoda,
Ku której mnie przez lata wiodły strome ścieżki?
Jestem znów jak samotna, przydrożna gospoda,
Do której się o zmierzchu wdarły rzezimieszki.
Drzwi i okna wrogimi wyłamali siły
I wygnali spokojnych i radosnych gości.
Może to obraz nieco dziwaczny, zawiły,
Ale i sprawa moja nie ma się najprościej.
Czarnych chmur mi naniosły jesienne zawieje,
Miotają duszą moją jak najlichszą słomą,
Na cztery wiatry poszły z otuchą nadzieje
I tylko jedno pewne, że nic nie wiadomo.
O, cicha, niezmącona harmonio bez skazy,
Płaszczu, któryś mi dawał od chłodów ochronę
I który odwracałem już w życiu dwa razy,
Chyba nie przenicuję cię na trzecią stronę.
Precz, łatanino, marne partactwo krawieckie!
Nie będę na grzbiet wdziewał z łachmanów odzienia.
W tkaninę tę zakradły się nici zdradzieckie,
Nie chcę mądrości zszytej łatą wyrzeczenia!
Na nowo zacząć żmudną pracę Penelopy,
Choćby ją znów pruć przyszło od samego wątku!
Ruszyć z podnóżka gnuśnie wypoczęte stopy
I zmusić do wędrówki twardej od początku!
Obudź, serce, porywy tak jeszcze niedawne,
Wzbierz jako żagiel wiatrem i jak owoc sokiem,
Tryśnij z siebie jak wino bosko marnotrawne
I nad światem się rozlej pienistym obłokiem.
Przemierz raz jeszcze wszystkie szczyty i otchłanie,
Niech wiara twa zapory obala i kruszy,
Aż runiesz i z wszystkiego rozum ci zostanie,
Ta ostatnia kolumna na ruinach duszy.
http://poezjajestwokolnas.blogspot.com/
Subskrybuj:
Posty (Atom)